Na koniec świata i na samo dno
artykuł czytany
4577
razy
Autobusów do Cancun odjeżdża wiele. Kupujemy najtańsze bilety - po 32 pesos. Cancun to turystyczne, komercyjne miasto, które stosunkowo niedawno w błyskawicznym tempie wyrosło na gołej ziemi. Może dlatego nie jest zbyt ciekawe. Znajdujemy jednak fajną kawiarenkę przy jakimś hostelu, gdzie przy filiżance dobrego espresso spędzamy jedne z ostatnich chwil na gościnnej ziemi meksykańskiej.
Autobus do portu lotniczego kosztuje 15 pesos. Na lotnisku po szybkiej odprawie zwiedzamy sklepy bezcłowe. Są dobrze zaopatrzone. Niestety, nie możemy zrobić zakupów, bo formalnie mamy przed sobą ,,lot krajowy". Do Mexico City, gdzie czeka nas przesiadka, lecimy bowiem lokalną linią. W samolocie stewardesa częstuje mnie tequilą z sokiem pomarańczowym. Połączenie wydaje się śmiałe, ale drink wcale dobry. Na lotnisku w Mexico City robimy wreszcie duże zakupy w sklepach bezcłowych. Również i tu lepiej jednak mieć kartę Visa niż Maestro.
Do Europy wracamy, niestety, samolotem Air France. Niestety, bo po raz wtóry jesteśmy narażeni na towarzystwo nieuprzejmych stewardes. Z jedną z nich wchodzę w konflikt. Kobieta rozwozi obiadokolację. ,,Kurczak, czy wołowina?" - pyta. ,,Jestem wegetarianinem, więc może coś bez mięsa..." ,,Kurczak, czy wołowina?" ,,Coś bez mięsa. Może bagietki, może ciastko" - pokazuję na wózek z jadłem. ,,Kurczak, czy wołowina?" ,,Nic!" - puszczają mi nerwy. Sam sobie biorę kilka bagietek i buteleczkę wina, a Ania dzieli się ze mną masłem i serem.
Morze świateł
Nadciąga noc. Idziemy z Anią do pokładowej ,,kuchni" po sok i wtedy właśnie widzimy przez iluminator Nowy Orlean. Z wysokości 10 kilometrów miasto wygląda jak morze świateł. Jakby w ogóle nie było tam powodzi...
Budzę się o 5.30 czasu meksykańskiego. Ale że zbliżamy się już do brzegów Europy, więc jest godzina 12.30. Nadszedł najkrótszy dzień w moim życiu! Pod nami francuska Bretania. Na co dzień w sumie region dość mi obojętny, ale w tym momencie czuję, że wróciłem do domu. Lądujemy w Paryżu. Na lotnisku Charles de Gaulle wśród obsługi przeważają ciemnoskórzy, dzięki czemu czuję się swojsko. Wysoki Murzyn niespodziewanie zatrzymuje Dorotę. Powstaje wątpliwość, czy hamak może stanowić bagaż podręczny. Po kilku stresujących dla Doroty minutach okazuje się, że może.
Lot do Warszawy to już spacerek, a i francuskie stewardesy o wiele milsze. Lądujemy późnym wieczorem i przeżywamy kolejną przygodę, bo jeden z pasażerów myli swoją torbę z torbą Ani. Dziwne, gdyż mężczyzna nie leci z Meksyku, a na torbie wyraźnie jest napisane: ,,Sklep bezcłowy, Mexico City". Na szczęście zarówno zguba, jak i sprawca zamieszania odnajdują się w kolejce po bagaż.
Sny o Meksyku
Wychodzimy przed budynek lotniska. Jak zimno! Miejską komunikacją próbuję dotrzeć na Tarchomin, gdzie jestem umówiony z internetowymi znajomymi. Kilkoro współpasażerów doradza gdzie i jak się przesiąść. Przy okazji starsza kobieta pyta, na kogo będę głosował. ,,Przeciwko Kaczyńskiemu" - odpowiadam. ,,A ja na niego! - dobitnie deklaruje niewiasta. - Dość już rządów Żydów i liberałów!" Witamy w Polsce.
Wysiadam na Tarchominie. W trawie przemyka jakiś dziwny ssak. Podobny do lisa, ale z innym ogonem. Jenot? Tej nocy śni mi się, że chodzę po kolorowych, pięknych miastach. Te niesamowite sny będą wracać jeszcze długo.
Przeczytaj podobne artykuły